wtorek, 19 września 2017

Rozdział 4. Capitan Jack Sparrow, Love

Wiem, że rozdział pojawia się późno. Wiem, że jest niedopracowany i pełny dialogów, ale mam nadzieję, że chociaż jest wart tego aby pozostawić komentarz, pozytywny lub nie.




Enjoy ;***


—  Angelica dziecko, siadaj proszę —  głos siostry Catheliny przywrócił ją do rzeczywistości. Angelica  nie spuszczając oczu z przybysza wykonała polecenie. Gdy odmawiali modlitwę wciąż miała przed oczami jego podły uśmieszek gdy zrozumiał, że go rozpoznała. Całą kolację nie odzywała się, nie zwracała też uwagi na rozmowy, które toczyły się gdzieś obok niej. Wpatrywała się jedynie w oczy oszusta, badając, mając nadzieję, że jakoś się zdradzi, że zdoła odkryć jego plan. To nie mógł być przypadek, że pojawił się akurat tutaj w przebraniu pastora ani to, że był ścigany przez prawo. To było okropnie lekceważące i przewrotne  z jego strony, że zdecydował się usiąść przy jednym stole z kapitanem żandarmerii i jego synem. I szalenie niebezpieczne.
—  Psst... Angelica —  syknęła Victoria ponad stołem —  źle się czujesz?
Angelica zamrugała oczami zaskoczona i powiodła spojrzeniem po biesiadnikach. Wszyscy przyglądali się jej z zatroskaniem. Uśmiech na twarzy przebranego pastora zarezerwowany był tylko dla niej i sprawił, że krew w niej zawrzała.
—  Tak, wszystko w porządku —  odparła po hiszpańsku na tyle głośno, aby usłyszeli ją wszyscy —  po prostu się koszmarnie nie wyspałam.
—  To bardzo niedobrze —  zrugała ją siostra Cathelina —  pewnie jak zwykle do późna czytałaś te swoje romansidła. Dobrze, że pojawił się ktoś kto ci zajmie ten czas, który dotąd trwoniłaś na bezsensowne snucie marzeń i planów odrealnionych.
—   Czy nie sądzi siostra, że to właśnie te marzenia czynią człowieka żywym? — zapytała Angelica z uprzejmym uśmiechem.
Nie, ale sądzę, żę przyda ci się srogie wychowanie — odparła zakonnica w świętym oburzeniu. — gdzie byłaś wczoraj wieczorem?
To chyba nie miejsce i czas na takie rozmowy siostro —wtrącił Pedro, żołnierz, którego Angelica spotkała poprzedniego wieczoru w przystani. Oszust podający się za misjonarza wpatrywał się w nich z wyrazem zdezorientowania na twarzy. Minęła chwila nim Angelica zrozumiała dlaczego.
Drogie dziecko, wielebny Smith przypłynął do nas z Anglii. Nie mówi po hiszpańsku a jesteś jedyną osobą w pobliżu, która posługuje się językiem twego ojca — siostra Penelope, w przeciwieństwie do Catheliny, uśmiechnęła się do dziewczyny pokrzepiająco. Chyba jako jedyna w klasztorze pamiętała jeszcze jak to jest być młodym — z tego też powodu to ty będziesz odpowiedzialna za opiekę nad nim w czasie tej wizyty. Będziesz naszym tłumaczem i mediatorem. Od dziś odpowiadasz za oprowadzenie go i asystowanie podczas nabożeństw.
Słucham?! — krzyknęła Angelica w świętym oburzeniu. Przebieraniec nie miał pojęcia czego dotyczyła rozmowa, ale po jej wzburzeniu wnosił, że miała związek z jego osobą. W myślach zacierał ręce. Z jakiegoś powodu doprowadzanie do szału akurat jej  cieszyło go bardziej niż innych ludzi. Sam nie wiedział dlaczego, czy z powodu sposobu z jakim marszczyłą kształtne brwi czy tego jak jej oczy błyszczały i żarzyły się gdy wpadałą w gniew lub gdy zagryzała dolną wargę próbując powstrzymać cisnący się na usta komentarz będąc  rugana przez siostrę przełożoną za jej niestosowne zachowanie.
"Czy zdawała sobie sprawę, że bycie tak seksownym nie przystoi wychowance klasztoru?" zastanawiał się przypatrując się tej scenie. Dziewczyna pod ostrym spojrzeniem zakonnicy złagodniała i spuściłą głowę w niemym wyrazie posłuszeństwa. Wiedziała, że nie ma wyboru.
 Do końca posiłku nie wydarzyło się nic, co warto byłoby zapamiętać. Jedli w milczeniu a gdy śniadanie dobiegło końca wszyscy wstali ze swoich miejsc- siostry powoli, jedna po drugiej ruszyły w stronę znajdującej się na dziedzińcu kapliczki a dziewczęta, ich wychowanki, zabrały się za zbieranie naczyń i resztek potraw.
Victorio, Rosalio, Milagros, Ano — siostra Cathalina z surowym wyrazem zwróciła się do dziewcząt — zostawcie to. Dziś i przez cały tydzień Angelica będzie się zajmować przygotowywaniem stołu przed i po posiłkach. Wy udajcie się w tym czasie do sypialni. A ty moje dziecko pospiesz się — dodała zwracając się bezpośrednio do dziewczyny — za godzinę rozpoczyna się nabożeństwo, pamiętaj, że nie wolno ci się spóźnić. Bierzesz w nim czynny udział.
Po tych słowach  wszyscy rozeszli się do swoich zajęć- dziewczęta do swoich sypialni, zakonnica dołączyła do swoich sióstr w kapliczce podobnie jak Pedro, który co rano modlił się gorliwie prosząc Boga o dobry dzień, zdrowie i dobrobyt dla swojej rodziny oraz o rozwagę i odwagę, która pozwoli mu chwytać łotrów pokroju rzezimieszka, który mu wczoraj uciekł. Jego syn wstał od stołu w tym samym momencie co dziewczyna i chwycił za salaterkę z zamiarem zaniesienia jej do kuchni, ale powstrzymała go gestem.
Zostaw to Lukas — powiedziała z uśmiechem — sam słyszałeś, to moja kara za zbyt długi język.
Chciałem ci tylko pomóc — odparł chłopak. Jack przyjrzał mu się krytycznie. Był wysoki i dobrze zbudowany, ale przy tym niezdarny, jakby dopiero uczył się funkcjonować w dorosłym ciele. Jego twarz była niewinna, niemal dziecięca. Miał głęboko osadzone niebieskie oczy i burzę ciemnych loków rosnących wszerz. Jack nie rozumiał ani słowa z tej krótkiej wymiany zdań, ale niespecjalnie przypadł mu do gustu sposób w jaki ten mierzył dziewczynę spojrzeniem.
Mam się zająć księdzem? — tylko po wzroku z jakim dziewczyna spojrzała na Jack'a zorientował się, że mówili o nim. Długo się w niego wpatrywała jakby próbowała rozszyfrować jego zamiary. Jednak niestety można o nim było powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że jest przewidywalny.
Nie trzeba, nasz szlachetny wielebny z pewnością jest zmęczony po podróży i poświęci ten czas na odpoczynek. Pozostała godzina do nabożeństwa. Jeśli chcesz możesz zaczekać w ogrodzie albo pójśc do domu wrócić dopiero na mszę.
To mówiąc zebrała wszystkie naczynia ze stołu i z całym naręczem drogocennego szkłą ruszyłą do kuchni.
















****








Nie miała pojęcia, że ruszył za nią toteż gdy usłyszała jego oddech przy uchu poskoczyła w miejscu i pod wpływem chwili obróciła się do niego wymachując nożem do filetowania ryb. Mężczyzna odskoczył w bok i uśmiechając się połgębkiem uniósł ręce w geście mówiącym  "nie bój się, przybywam w pokoju". 
Angelica — wyartykułował dokładnie testując to słowo, badając jego brzmienie i barwę. Serce biło jej w piersi jak mały koliber uderzający o pręty klatki skrzydłami i nie wiedziała czy ze strachu czy z powodu niezwykłości sytuacji w której się znalazła.Oto ona, po łokcie ubrodzona pianą stała z nożem do filetowania ryb w charakterze broni sam na sam z mężczyzną przebranym za misjonarza, którego postać w dniu wczorajszym wymyśliła. Starała się tego nie okazywać, ale była przerażona. Miała ochotę uszczypnąć się ukradkiem aby się obudzić z tego snu. Takie rzeczy zdarzają się jedynie w książkach przygodowych, których wiele tomów zgromadziła w swojej biblioteczce. Zwykle główna bohaterka albo zakochiwała się w swym oprawcy i pod wpływem jej miłości on się zmieniał po to by pokonać wszelkie przeciwności losu i na końcu odjechać wspólnie na białym rumaku ku zachodzącemu słońcu albo wręcz odwrotnie, dzięki swemu sprytowi i odwadze pokonywała go a intryga i przygoda miała prowadzić do jej ostatecznego wyzwolenia po to ażeby mogła ruszyć drogą, którą sama dla siebie wybrała. Tylko, że przed sobą nie miała ani dzielnego rycerza ani niegodziwego głupca lecz raczej krętacza i heretyka, który postanowił igrać z ogniem w każdym tego słowa znaczeniu. Wiedziała, żę jako uczciwy obywatel nie powinna mu na to pozwalać, ale nie miała pojęcia jak go powstrzymać.
Angelica — powtórzył a ona głośno przełknęła ślinę —  zdaje się, że oznacza to "wysłany przez Boga", "posłaniec", "anieski" lub "kobieta o anielskim usposobieniu". Ale ty nie do końca jesteś aniołkiem co?
Co Pan tu robi? — spytała mając nadzieję, że tym razem doczeka się odpowiedzi.
Spokojnie aniele, bo się jeszcze pokaleczysz — nic sobie nie robiąc z zagrożenia jakim było wymierzone w niego ostrze noża  podzedł do niej na niebezpiecznie bliską odległość i wyjął narzedzie z jej ręki. Nawet specjalnie nie protestowała. Była na to zbyt zaskoczona i przestraszona. W myślach przyznała, że w tym habicie wyglądał na tyle niewinnie, że mógł wzbudzać zaufanie.
—   Siostry nie spodziewały się gości — powiedziała, tym razem łagodniej — to była bajeczka wymyślona na poczekaniu żeby zmylić straż i pozwolić Panu uciec. Jest Pan głupcem, że nie skorzystał Pan z takiej okazji, bo drugi raz może się nie powtórzyć. To kwestia czasu aż Pana wytropią a gdy to nastąpi nikt nie będzie z Panem negocjował i trafi Pan na szubienicę.
—   Hm... Dziękuję za troskę skarbie — odparł z przekąsem — zastanawia mnie jedna ważna kwestia. Czy w tym więzieniu ktokolwiek wyjaśnił ci jak piękna jesteś?
Brwi Angelici powędrowały do góry aż niemal zetknęły się z linią włosów. Zbił ją z tropu i doskonale o tym wiedział.
—   Jesteś powabna, masz lśniące zdrowe włosy, piękne oczy i cudowne usta — kontynuował — co sprawiło, że postanowiłaś to zaprzepaścić i zamknąć się w tym więzieniu na resztę swoich dni?
—   Nie Pana sprawa — rzuciłą ostro —  proszę dać mi spokój. Zaraz po umyciu naczyń idę do matki przełożonej i o wszystkim ją informuję.
Mężczyzna uśmiechnął się jak dziecko, które właśnie otrzymało przedwczesny prezent urodzinowy.
—   Przecież wiesz, że tego nie zrobisz — wzruszył ramionami — gdybyś chciała zrobiłabyś to jeszcze przy stole. Ty przecież również masz coś do ukrycia. Chyba jednak nie jest ci tu tak dobrze jak próbujesz sobie wmówić.
—   Nawet jeżeli jak już mówiłam nie jest to Pana sprawa — odparła — śmiało, proszę iść i opowiedzieć siostrom te szczątkowe informacje, które Pan posiada. Obawiam się jednak, że bariera językowa może spowodować, że Pana nie zrozumieją. Co za szkoda, że postanowił Pan zostać kryminalistą zamiast uczonym i teraz potrzebuje Pan tłumacza gdziekolwiek się Pan nie ruszy.
—  Dobrze się składa, że do dyspozycji mam tak uroczego tłumacza — wtrącił i pochylił się nad nią jeszcze odrobinę. Jej twarz owiał jego oddech- mieszanina alkoholu i mięty, która miała zapewne go zatuszować.
—   Jakich języków mogłabyś mnie nauczyć?
Mówię po hiszpańsku, łacinie, angielsku i włosku — odpowiedziała z taką powagą, że zastanawiał się czy nie zrozumiała jego aluzji czy zwyczajnie nie chciała jej zrozumieć.Założyłby się, żę byłą cnotką. Może po prostu nie odnajdowała się w tej grze.
Czyli rozumiem, że stawiasz naukę ponad życie i dobrą zabawę? —zapytał konspiracyjnym półszeptem.
Wręcz przeciwnie, będę bawić się wyśmienicie obserwując Pana egzekucję —założyła ręce na piersi i wydęła wargi jakby chciała powiedzieć "a widzisz? I kto teraz jest górą?"
Widzę, że anioły też miewają czarne skrzydła —wymruczał jej do ucha. Odskoczyła od niego jak oparzona.
Dobrze, w takim razie zawrzyjmy umowę —zaproponował a niebezpieczny blask w jego oczach sprawił, że po kręgosłupie przebiegł jej zimny dreszcz —poznasz mój sekret i ja nie zdradzę twojego jeśli tylko pomożesz mi przez jakiś czas utrzymać tą farsę.
Chce Pan, żebym kłamała przed Bogiem? —zmrużyła oczy podejrzliwie na co ten zacmokał tylko i wyciągnął zza pazuchy starannie złożony pergamin. Angelica wyglądała na zaskoczoną. Niepewnie ujęła świstek i wczytała się w widniejące na nim starannie nakreślone litery. Jej oczy rozszerzały się w miarę czytania i gdy wreszcie na niego spojrzała miały wielkość złotych talarów.
Skąd Pan to ma? —spytała z wyraźnym przestrachem —przecież to list polecający od samego biskupa.
Chociaż... —dodała w zamyśleniu —nie posiada pieczęci.
—  Jak widać siostrunie łykną wszystko co tylko może zbliżyć je do Boga —odparł mężczyzna wyraźnie z siebie zadowolony — a okoliczni wieśniacy za sakietkę pełną monet nie mają problemu z nabazgraniem paru zdań w rodzimym języku. Ale ty mnie rozgryzłaś, prawda kochanie? —z każdym słowem ton jego głosu stawał się coraz bardziej miękki, zmysłowy. Patrzyła mu w oczy i nie mogła odgadnąć czego tak właściwie spodziewał się po tego typu rozmowie. Czy oczekiwał, że ją oczaruje czy raczej próbował ją tylko zażenować i zawstydzić?
—  Nie pasujesz tutaj —wyszeptał jej wprost w rozchylone wargi. Angelica wytrącona z oszołomienia zamrugała gwałtownie i odsunęła się ostrożnie na bezpieczną odległość. Była oburzona jego bezczelnością i obcesowością.
—  Jak pan śmie? —syknęła zakładajac ręce na piersi.
—  Spokojnie kochanie, w czasie naszej znajomości jeszcze nieraz cię zaskoczę —zapewnił nic sobie nie robiąc z jej nachmurzonej miny. Prawdę mówiąc wyglądała teraz naprawdę uroczo.
—  To jak będzie z naszą umową? —zapytał —obnażyłem się przed Tobą, skarbie. Zdradziłem swój sekret i jest teraz w twoich rękach. Tak jak twój sekret w moich. Wygłada więc na to, że póki będzie taka potrzeba musimy się trzymać razem. To co, rozejm?
Wyciągnął w jej stronę dłoń oczekująco. Długo się wahała i powoli tracił nadzieję na to, że przyjmie jego warunki. To by znacznie skomplikowało jego plan. W końcu jednak niepewnie podałą mu dłoń którą ujął ze zwycięskim uśmiechem.
—  Jonathan Smith, madame — przedstawił się i pochylił głowę. Ostrożnie, patrząc jej prosto w oczy przycisnął wargi do delikatnej skóry jej dłoni. Dzięki temu dokładnie wychwycił moment, w którym przebiegł ją dreszcz. Było coś niezwykle intymnego w tej chwili.
—   Jeśli mamy zawrzeć jakąkolwiek umowę muszę wiedzieć z kim mam do czynienia —oświadczyła, za wszelką cenę starając się zachować trzeźwość myślenia mimo że jego zachowanie wytrąciło ją z równowagi.
—  Kapitan Jack Sparrow, skarbie —odpowiedział po chwili namysłu.
—  No, zawsze to jakiś dobry początek —uznała, uśmiechając się pod nosem —Angelica Malon —przedstawiła się, dygając teatralnie —miło mi pana gościć, wielebny Smith.

sobota, 13 maja 2017

Rozdział 3. "I am hanging over here waiting for the rescue, love"




Po wysłuchania długiego kazania Victorii Angelica zaczęła przygotowywać się do snu. Biorąc kąpiel wciąż wspominała przedziwne spotkanie z mężczyzną, którego nigdy dotąd nie widziała. Sevilla nie była dużą mieściną, tu prawie wszyscy się znali*. Kimkolwiek był przybysz na pewno nie pochodził stąd. Biegle posługiwał się bronią, więc nie był też zwykłym cywilem. Nie żeby listy gończe, zaścielające drzewa, które po drodze mijała pozostawiały jakieś wątpliwości. Był kryminalistą, złodziejem i mordercą... A jednak pomijając ich krótką walkę, którą zresztą sama sprowokowała, nie próbował jej skrzywdzić ani razu. 
Westchnęła ciężko nakładając przez głowę długą, białą koszulę nocną i spojrzała w lustro, które dostała od siostry Catheliny na dwunaste urodziny. Jej policzki wciąż były zarumienione z emocji a oczy błyszczały jak wtedy gdy czytała pasjonującą przygodową powieść, od której wprost nie mogła się oderwać i wyobrażała sobie siebie na miejscu bohaterów. Nawet przed sobą nie potrafiła ukryć,że nocna potyczka była najciekawszym co ją spotkało od dłuższego czasu.
 
Mierda* — zaklęła pod nosem uświadamiając sobie,że z tego wszystkiego zapomniała szpady, która leżała zapewne za beczkami wina, za którymi ukrywała się wraz z tym nikczemnikiem. Zawsze uważała,że w tak ciężkich czasach kobieta powinna znać parę sztuczek by móc się samodzielnie bronić, a tymczasem sama pozbawiła się idealnej okazji by je odrobinę potrenować. Siostry z pewnością nie byłyby szczególnie zadowolone  z jej poczynań, ale przecież wcale nie musiałyby o tym wiedzieć. To nie byłby pierwszy raz gdy zagrała im za nosie. 
Z rozmyślań wyrwał ją szelest dobiegający zza ściany, wprost z jej sypialni. Marszcząc czoło udałą się więc tam, ale nie ujrzała niczego podejrzanego. Już myślała,że się przesłyszała i zamierzała ułożyć się do snu, gdy zza otwartego okna dobiegło ją ciche dyszenie, skrobanie i ledwo słyszalne przekleństwa. Angelica mocniej ścisnęła moździerz, ale płomień świecy ani odrobinę nie zapewnił jej poczucia bezpieczeństwa.  Głośno przełknęła ślinę i zaczęła powoli kierować się w stronę okna. 
Okiennice były szeroko rozpostarte a w tych ciemnościach nie była w stanie dostrzec niczego. Hałas nasilał się z każdą sekundą. Serce tłukło jej się w klatce piersiowej niczym mały koliber gdy niepewnie i z wahaniem wychyliła się na zewnątrz. Początkowo nie widziała nic poza cieniem rozłożystego dębu, rosnącego pod oknem. Jej oczy potrzebowały kilku sekund by przyzwyczaić się do ciemności na tyle, aby dostrzec w tych mrokach skradające się po klasztornym murze stworzenie. Było za duże na pająka, ale zdecydowanie za małe na jakiekolwiek dzikie zwierzę, które przyszło jej do głowy. Wstrzymała oddech, stworzenie zbliżało się do okna. Gdy ujrzała męskie palce, przytrzymujące się parapetu i błysk ostrza w czyichś zębach krzyknęła z przerażeniem i zacisnęła powieki, z całej siły zatrzaskując okiennice. A przynajmniej próbowała, bo te odbiły się od czegoś, po czym z impetem uderzyły w ścianę. Towarzyszyły temu zaskoczony okrzyk pełny bólu i przekleństwa, których jako dama nie powinna powtarzać.
Angélica? Todo bien?** —  dobiegło ją wołanie siostry Anastazji zza drzwi. Jej pokój znajdował się piętro niżej, więc albo krążyła korytarzami sprawdzając porządek jak każdego wieczoru przed położeniem się spać albo hałas był na tyle głośny, by ją obudzić. Biorąc pod uwagę pózną godzinę Angelica stawiała raczej na to pierwsze. 
—   Tak, coś mi spadło —   odparła dziewczyna po hiszpańsku i jednocześnie ponownie wyjrzała za okno, gotowa by zobaczyć rozłożonego na ziemi nędznika, który śmiał zakradać się do jej sypialni.Zamiast tego jej oczom ukazał się ten śmieszny człowiek, z którym walczyła na placu. Jego ciemne dredy powiewały na wietrze a w wyszczorzonych zębach błyszczało ostrze noża. Musiał być niezwykle silny, skoro cały cięzar ciałą utrzymywał na jednej ręce. Drugą, która miała bliski kontakt z okiennicą, machał w powietrzu pojękując z bólu. Mimo to gdy ujrzał dziewczynę, wpatrującą się w niego z rozdziawionymi ustami nie mógł się nie uśmiechnąć. Intensywność jego niemal czarnych oczu była niepokojąca, boleśnie uświadomiła jej,że oto prezentuje się przed nim ubrana jedynie w cieniutką halkę i to spowodowało jej zmieszanie nawet w większym stopniu niż zaskoczenie tą niecodzienną sytuacją.Odrzuciła bujne loki na piersi i skrzyżowała ramiona mając nadzieję, że chociaż tak uchroni się przed jego natręnym spojrzeniem. 








—   Co pan tu robi? —   syknęła przez zęby.
—   Wiszę za oknem  czekając na ratunek skarbie —   odparł tym samym wypuszczając z ust nóż, ktory z cichym brzękiem opadł na trawę i wyszczerzył się w uśmiechu gdy na dźwięk słowa "skarbie" wydęła wargi ze złości. 
—     Pytam co pan robi tu, w klasztorze? —  uściśliła choć oczywiście zdawała sobie sprawę, że zrozumiał ją za pierwszym razem. 
—      To jest klasztor? —  udał zdziwienie — sądziłem,że takie demoniczne piękności rodzą się jedynie z plugawego łona. 


—     Mógłby pan jaśniej? —  zapytała Angelica marszcząc brwi w konsternacji. Gdyby mógł Jack zatarłby teraz ręce z uciechy. Takiego pytania właśnie od niej oczekiwał. 
—  Miałem po prostu nadzieję,że idąc po twoich śladach trafię do domu uciechy, nie domu bożego kochanie —    odparł i znacząco poruszył brwiami. Agelica z oburzeniem wciągnęła powietrze — teraz będziesz mi to musiała jakoś wynagrodzić. 


Jak pan śmie!? —krzyknęła z całą mocą, a trzeba przyznać, że pojemność płuc miałą pokaźną, bo Jack aż skrzywił się i potrząsnął głową jakby chciał odpędzić od siebie nastrętny dźwięk, bynajmniej nie teatralnym gestem. Po chwili rozległ się tupot stóp i ponowne pukanie do drzwi. 
Angelica dziecko, co ty tam wyprawiasz? — tym razem głos siostry Anastazji był bardziej natarczywy — wpuść mnie natychmiast — zażądała, ciągnąc za klamkę. Dziewczyna zawahała się na moment. W panice spojrzała na intruza, potem znów na drzwi za którymi niecierpliwiła się jej opiekunka. Kolejne wołanie sprawiło,że podskoczyła w górę jak młoda sarenka i niewiele myśląc zatrzasnęła okiennice. Usłyszała tylko stłumiony przez mury krzyk, ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać, bo już otwierała drzwi, Czekająca za nimi siostra Anastazja stała z rękoma założonymi na pulchnych biodrach i z orlim nosem zmarszczonym w wyrazie dezaprobaty. 


Masz pojęcie która godzina dziewczyno? — zapytała w swoim ojczystym języku — co ty tu znów wyprawiasz? 
Ależ nic takiego — odparła Angelica  gdy kobieta weszła do jej sypialni. Była to skromna izdebka, pozbawiona miejsc mogących służyć do ukrycia czegoś potencjalnie podejrzanego, ale to nie przeszkodziło duchownej rozglądać się po niej z czujnością psa gończego. Już ona doskonale znała pomysły swojej podopiecznej.
— Siostro, miałam zły sen, krzyknęłąm ze strachu — zapewniała Angelica, przybierając na twarz najbardziej niewinną minę, na jaką było ją stać. Siostra Anastazja spojrzała na nią spod byka. 
Niech Bóg ma cię w swojej opiece — westchnęła, kręcąc głową i ruszyła w stronę wyjścia — do spania w tej chwili ! Jutro wstajesz z samego rana, nie myśl,że przez twoje ekscesy czeka cię jakaś taryfa ulgowa. 
Nieposkromione dziewczenisko, co ja się z nią mam, kiedyś dostanę zawału — mamrotala pod nosem, zatrzaskując za sobą drzwi. Dopiero gdy odgłos jej kroków ucichł zupełnie Angelica w chwóch susach doskoczyła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Wbrew jej obawom i tym razem nie ujrzała intruza rozpłaszczonego pod jej ukochanym dębem ani, co bardziej ją ucieszyło, zwisającego z gzymsu jak to było jeszcze dziesięć minut temu. 
"Uff, chyba jednak nie mam na sumieniu morderstwa" pomyślała z ulgą. Z takiego grzechu naprawdę ciężko byłoby uzyskać rozgrzeszenie podczas niedzielnej spowiedzi. 





****


O wschodzie słońca mało subtelne nawoływania i pukanie w drzwi zmusiły ją do zwleczenia się z łóżka. Niechętnie zajęłą się poranną toaletą. W lustrze ujrzała dziewczynę zmęczoną, całą noc zajętą myślami o wszystkim co wydarzyło się od momentu jej wieczornej przechadzki. Z tych emocji prawie nie spała i teraz czuła to wyraźnie gdy z  trudem naciągała na siebie skromną, rdzawo-pomarańczową sukienkę i czesząc włosy, by za chwilę zapleść je w długiego do pasa warkocza. Spóźnienie to jedno, ale gdyby na niedzielnym śniadaniu i późniejszym nabożeństwie pojawiła się niechlujna jak zwykle, siostry chyba przerobiłyby ją na wędzoną szynkę.   
Angelica, dios mio, vamos!*** — Victoria, jak zwykle przypominająca damę dworu w tym idealnie zaczesanym koczku i  dbająca o każdy swój nadrobniejszy gest, bezceremonialnie wparowała do sypialni przyjaciółki i nie reagując na jej prostesty pociągnęła ją za rękę. Razem zeszły po schodach do Wielkiej Sali, gdzie przy stole jadalnym czekali już wszscy biesiadnicy- Pedro, kapitan żandarmerii, którego Angelica spotkała poprzedniej nocy, wraz z synem, siostry zakonne i ich pozostałe trzy wychowanki. Na widok dwóch dziewcząt wszyscy powstali jak jeden mąż. 
Dobrze, że już jesteście — odezwała się Matka Przełożona, siostra Cathelina, donośnym głosem — zanim odmówimy modlitwę chciałabym wam kogoś przedstawić. Kogoś specjalnego. Z łaski bożej odwiedził nas angielski misjonarz, ojciec Smith. Przywitajmy go serdecznie, bo zagości w naszym domu bożym na dłużej. 




Angelica zmarszczyłą brwi. Czy ta historia nie brzmiała znajomo? 
I wtedy zobaczyła kto siedzi u szczytu stołu. Nie zwróciła na to wcześniej uwagi, sposród obecnych jedynie młodsze pokolenie i Pedro wyróżniali się kolorem odzienia. Ale nawet ponad biało-czarną sułtanną Angelica dostrzegła ten uśmiech. Patrzył prosto na nią i nawet pomimo otępienia wywołanego zmęczeniem dziewczyna nie  miała wątpliwości co do tego kogo ma przed sobą. 
Angelica zamarła z szokiem wymalowanym na twarzy. Na szczęście w tych okolicznościach milleczenie wzięto za objaw szacunku. 
Z tym że ona nie zamierzała okazywać ani grama szacunku temu człowiekowi.  








* mierda — cholera 
** todo bien? — wszystko dobrze? 
***  Angelica, dios mio, vamos! — Angelica mój Boże, chodźmy już

wtorek, 9 maja 2017

Kochani

Nie wiem co powiedzieć. Jednego dnia myślę, że choć bardzo przywiązałam się do tego opowiadania, które cały ten czas chodziło mi po głowie to nie ma sensu, bo większe korzyści przy takiej liczbie wyświetleń będę miała  pisząc do szuflady. Następnego dostaję prywatną wiadomość od dziewczyny, która prosi o dokończenie historii a następnie parę naprawdę ściskających za serce komentarzy, wyrażających nadzieję na mój powrót. Nie wiem co takiego widzicie we mnie jako autorce albo w moich amatorskich wypocinach, ale to jest niesamowite. Wy jesteście niesamowici. Nawet nie wiecie jakiego kopa do działania dostałam.
Kochani, rozdział pojawi się. Miałam go co prawda wstawić w niedzielę (za co przepraszam osobę, której to obiecałam), ale nauka okazała się być niestety pilniejsza,sami rozumiecie. Rozdział wstawię w tym tygodniu i mam nadzieję, że Was nie zawiedzie.

Na koniec tylko Wam powiem, że naprawdę się wzruszyłam. Jesteście niesamowici ;* ;*

Pozdrawiam i do napisania,
xO xO
diem.carpe

czwartek, 16 czerwca 2016

Rozdział 2. "Talk in silence if you please"

— Rozumiem, że to pańscy przyjaciele— syknęła, wychylając głowę spomiędzy beczek wina. Jack natychmiast wciągnął ją z powrotem do tej prowizorycznej kryjówki, co spotkało się z jej pełnym oburzenia prychnięciem.
 — Bądź tak uprzejma mówić w milczeniu — odpowiedział Jack szeptem. Dziewczyna zmarszczyła brwi i zrobiła nadąsaną minę, ale ten zbył ją jedynie machnięciem ręki. Wstrzymał oddech, nasłuchując.
— Nic nie rozumiem — syknał po chwili, wyraźnie sfrustrowany. Jego towarzyszka w odpowiedzi błysnęła zębami.
— Namawiają się w którą stronę skierować poszukiwania — wyszeptała — ścigają rzezimieszka, szukają poszlak. Są pewni, że poszedł w tym kierunku.
Jack zmarszczył brwi.
 — Skąd mają tą pewność? — spytał, również szeptem.
Dziewczyna niedbale wzruszyła ramionami.
— Najwyraźniej znaleźli coś, co należało do niego —zmarszczyła brwi, wytężając słuch —jakąś ozdobę na głowę... Kapelusz?
I wtedy właśnie Jack uświadomił sobie, że od jakiegoś czasu wyjątkowo wyraźnie czuje wiatr we włosach. Odruchowo sięgnął do głowy a jego oczy rozszerzyły się z przerażenia, gdy uświadomił sobie swoją stratę. Wtedy też dziewczyna połączyła fakty i szarpnęła się do przodu, chcąc odskoczyć od niego jak najdalej. Zaczerpnęła głęboko powietrza szykując się do wydania najgłośniejszego krzyku w swoim życiu, ale Jack w porę zdołał pociągnąć ją z powrotem na ziemię i zakryć dłonią usta. Pomiędzy palcami czuł jej ciepły, przyspieszony oddech, niemal słyszał serce, pompujące krew w szaleńczym tempie. Dziewczyna próbowała się wyrwać, ale była na to za słaba. Jej wielkie czekoladowe oczy zdradzały czysty szok. Chyba nigdy dotąd nie miałą do czyniena z uciekinierem.
— Puszczę cię jeśli obiecasz, że będziesz grzeczna —obiecał Jack szeptem, lecz pomimo trudności z oddychaniem dziewczyna uparcie potrząsnęła głową. Mężczyzna przewrócił oczami i zmniejszył dzielący ich dystans niemal do zera.
— Ciekawe, że ukryłaś się tu razem ze mną — wyszeptał z chytrym uśmiechem — czyżbyś też miała coś na sumieniu? Czy powinienem cię wydać? — dodał, udając zastanowienie. Brunetka wykorzystała chwilę jego nieuwagi i z całej siły wbiła zęby w jego palca wskazującego. Jack momentalnie wypuścił ją z objęć i z trudem powstrzymał się przed wydaniem jęku pełnego bólu.
— Czego chcesz? —syknęła, ciężko oddychając.
— Wydostać się z tej dziury.
Dziewczyna zagryzła wargi i przeniosła spojrzenie na żołnierzy, którzy wciąż się naradzali ledwie kilka metrów od ich kryjówki. To była tylko kwestia czasu aż wpadną na trop i znajdą ich oboje. Potem znów spojrzała na niego. Sprawiała wrażenie jakby właśnie podejmowała jakąś szalenie trudną decyzję. Spojrzała mu prosto w oczy a Jackowi zdawało się, że przewierca jego duszę na wskroś. Aż zaschło mu w ustach pod wpływem tych niewinnych, wielkich niczym złote talary oczu. Przełknął ślinę czekając sam nie wiedząc na co.
— Przysięgnij tylko, że nikogo nie skrzywdziłeś — powiedziała poważnie. Jack uśmiechnął się pod nosem.
— Przysięgam, że była bardzo zadowolona z moich poczynań — odparł ze złośliwym błyskiem w oczach.
Dziewczyna zmrużyła gniewnie oczy i zmarszczyłą nos z obrzydzeniem. A potem jak gdyby nigdy nic zaczęła się rozbierać. Początkowo Jack był w szoku, ale szybko się opanował i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. 
— No no, tego się nie spodziewałem — wymruczał. Brunetka prychnęła i rzuciła mu na kolana swój powłóczysty płaszcz. Została w samej sukni, która idealnie podkreślała kształt jej piersi i linię talii. Jack nie mógł przestać się uśmiechać, gdy ubierał nakrycie.
— Czy mam rozumieć, że mi pomożesz? — zagadnął, choć już znał odpowiedź na to pytanie.
— Jeszcze tutaj — dziewczyna sięgnęła po kaptur i naciągnęła go tak, by zakrywał całą twarz. Jej dotyk był subtelny, zmysłowy. Jack poczuł dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa i aż sam się sobie dziwił. Owszem, podobało mu się wiele kobiet, ale na żadną z nich nie reagował w taki sposób a już na pewno nie pod wpływem zwykłego muśnięcia, któremu ona z pewnością nie przypisywała większego znaczenia. Nie miał jednak czasu, żeby się nad tym zastanowić , bo ta chwyciła go pod ramię i wstała, zmuszając go do pójścia w jej ślady. Sądził, że spokojnie pójdą w drugą stronę i znikną z pola widzenia żołnierzy niezauważeni, toteż zdziwił się, gdy dziewczyna poprowadziła go w kierunku, z którego mogło już nie być odwrotu.
— Pamiętaj, jesteś angielskim misjonarzem. Księdzem, wysłanym w roli opiekuna tutejszego klasztoru... A najlepiej nie odzywaj się w ogóle — syknęła mu wprost do ucha. I wtedy stanęli oko w oko z żandarmerią.
— Przepraszam panienko, ale co panienka robi tu o tak późnej porze? — zapytał jeden z nich po hiszpańsku— i kim jest panienki towarzysz?
— Siostry wysłały mnie do portu, żebym przywitała naszego nowego opiekuna — odparła w rodzimym języku bez najmniejszego zająknięcia — to misjonarz, pochodzi z dalekiego kraju i nie mówi po hiszpańsku. Miałyśmy ugościć go już wczoraj, ale okręt, którym płynął musiał zatrzymać się w innym porcie, żeby przeczekać szalejącą nawałnicę.
— Panienki godność? — mężczyzna nawet nie próbował ukryć podejrzliwości. Dziewczyna już miała odpowiedzieć, gdy jeden z jego towarzyszy ją rozpoznał.
— Angelica dziecko, co ty tu robisz? — zawołał z portugalskim akcentem — spokojnie Gaston, to Angelica Malon, wychowanka sióstr samarytanek. Przyjaźni się z moim synem, jest całkowicie niegroźna — dodał z pełnym ciepła uśmiechem — lepiej wracaj do klasztoru zanim tu całkiem zamarzniesz. Doprawdy, siostry powinny zwracać większą uwagę na to, w czym wychodzisz.
— Poprawię się Pedro — odparła, również z uśmiechem — ale teraz naprawdę muszę już iść. Miłego wieczoru.
— Angelica!— zawołał za nią mężczyzna, zwany Pedrem — uważaj na siebie i na drogiego księdza. W mieście grasuje niebezpieczny przestępca.
— Nie mam pojęcia o czym była ta rozmowa — przyznał Jack chwilę później, gdy znaleźli się w bezpiecznej odległości od mundurowych— ale to było piękne przedstawienie. Nie wiedziałem, że słodkie dziewczyny też potrafią tak kłamać.
— Nie jestem z tego dumna — odparła brunetka, zadzierając podbródek.
— A powinnaś być. To prawdziwy talent — zapewnił ją mężczyzna — nie wiem tylko czemu musieliśmy się z nimi minąć.
— To proste. Skoro jesteś nowo przybyłym duchownym nie mogłeś kierować się w stronę portu, jeśli to stamtąd cię odebrałam — odparła i zatrzymała się na rozwidleniu dróg — tu się pożegnamy —zdecydowała — płaszcz zatrzymaj, bo jeszcze może ci się przydać. Powodzenia. — to mówiąc ruszyła w stronę zieleniących się w oddali gęstych drzew, oddzielonych pasmem trawy od kamiennej drogi, prowadzącej do centrum miasta. Jack patrzył za nią z przebiegłym uśmiechem. Koniec końców ten dzień miał jednak pozytywne następstwa.

wtorek, 29 marca 2016

Rozdział 1. "Remember this day as the day you almost caught Captain Jack Sparrow"






Podejmuję drugą próbę, może tym razem tekst będzie wart pozostawienia jakiegokolwiek komentarza świadczącego o tym, że ktoś to przeczytał. Nie oczekuję pochwał, wręcz uwielbiam kontruktywną krytykę, bo dzięki temu mogę się rozwinąć. Każdą taką uwagę biorę do serca a błędy staram się poprawiać, więc proszę, żeby moi ewentualni czytelnicy nie bali się pisać co myślą. Jeśli nie podoba wam się pomysł, wykonanie czy tematyka również proszę o informację zwrotną, żebym nie torturowała juz dłużej ani siebie ani was. To co nie nadaje się do publikacji lepiej zostawiać w szufladach, prawda? ^^

Enjoy :*** 




             Nie mógł mieć pewności, ale był to chyba mężczyzna, rozcierający obolałą głowę, skrytą pod kapturem sięgającego ziemi płaszcza, zapinanego pod szyją. Postać przypominała zjawy, które widywał czasem, gdy wychylił o jeden kufel rumu za dużo, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że od czterech godzin był boleśnie trzeźwy. Nie było więc mowy o jakichkolwiek halucynacjach... To znaczy raczej nie.

Jego mięśnie napięły się jak postronki, gdy postać w czerni wstała z ziemi. Mężczyzna natychmiast poszedł jej śladem. Choć nie widział jej oczu czuł na sobie jej baczne spojrzenie. Czekał, gotowy w każdej chwili zaatakować lub uciec.
Stali naprzeciw siebie, zdezorientowani i czujni. Cisza między nimi przepełniona była tego rodzaju napięciem, które podgrzewało krew i uaktywniało adrenalinę, przepompowując ją żyłami przez całe ciało. Odgłosy pościgu cichły w oddali i Jack uśmiechnął się pod nosem. Znów udało mu się uniknąć konsekwencji, znów okazał się sprytniejszy od wszystkich przeciwników. On jeden przeciw całemu światu...
Urwał w połowie tę myśl, zmuszony zrobić unik przed ostrzem szpady, które niespodziewanie przecięło powietrze w miejscu, w którym przed chwilą znajdowała się jego klatka piersiowa. Skupiony na sobie nie zauważył, gdy Pan Tajemniczy dobył broń i teraz po raz kolejny był atakowany, tyle że tym razem nie znał swojego przeciwnika. To byłą iście niepokojąca myśl.
Nim Pan Tajemniczy ponownie zamachnął się szpadą, mężczyzna wyjął broń z pochwy. Klingi uderzyły o siebie z taką siłą, że obaj przeciwnicy poczuli wibracje, przepływające wzdłuż ramienia. Odskoczyli do tyłu w tym diabelnym tańcu i ponownie na siebie natarli, niemal jednocześnie.
Mężczyzna bacznie obserwował przeciwnika i od razu zauważył jego brak doświadczenia. Z pewnością miał sporą siłę i potencjał, ale był przy tym niezwykle niezdyscyplinowany. Skupiał się na krokach i kurczowo ściskał rękojeść szpady, całkowicie zapominając przy tym o odpowiednim umiejscowieniu ciosów. Brakowało mu płynności w ruchach i swobody w manewrach i uciekinier, jak zaczął nazywać się w myślach, natychmiast to wykorzystał. Natarł na Pana Tajemniczego, gdy ten najmniej się tego spodziewał i z całej siły przygwoździł go do ziemi.
 To już koniec — zamruczał niczym najedzony kocur i jego twarz rozciągnęła się w szerokim uśmiechu. — przyznam, że jestem rozczarowany,. Sądziłem, że walka z Aniołem Sprawiedliwości będzie trochę dłuższa... i o wiele ciekawsza — dodał tryumfująco. Nie mógł przegapić takiej okazji, by pokazać swoją przewagę nad przeciwnikiem. To było silniejsze od niego.
Nie na długo jednak utrzymał się taki stan rzeczy. Może i Tajemniczemu brakowało ogłady i doświadczenia, ale z pewnością miał sporo siły, skoro udało mu się wyswobodzić z uścisku uciekiniera i zrzucić go z siebie a potem w mgnieniu oka powrócić do pozycji stojącej.
 Jesteś uparty — rzucił Jack, przymierzając się do kolejnego ciosu. Ostrze uderzyło o ostrze, lecz tym razem pan Tajemniczy postawił na swój jedyny atut-nieprzewidywalność. Skoczył na Jack'a i powalił go na ziemię całym ciężarem swojego ciała... które wcale nie okazało się takie ciężkie jak można by sądzić z siły uderzenia. Początkowo zamroczony mężczyzna wkrótce odzyskał refleks. Wziął zamach i z całej siły uderzył głową o jego czoło a gdy ten stracił równowagę przetoczył się i tym sposobem znów znalazł się nad Panem Tajemniczym. Wcisnął kolano pomiędzy jego nogi a dłonie przyszpilił nad jego głową do asfaltu. Przygniatając go do podłoża całym ciężarem ciała z tylnego pasa wyjął pistolet i przycisnął lufę do skroni przeciwnika. Wcześniej wiercący się pod nim osobnik teraz zamarł, czując na sobie metalowy chłód broni. W mroku nocy nie mógł dostrzec jego twarzy nawet z tak niewielkiej odległości. W oddali słyszał zbliżające się rytmiczne kroki żandarmerii, wiedział, że musi się spieszyć. Z tryumfalnym uśmiechem na ustach przeładował broń.

 
— Ta kula nie jest przeznaczona dla nieznajomego eunucha, zgrywającego bohatera — rzekł. W odpowiedzi poczuł wilgoć na swojej twarzy. Z opóźnieniem skojarzył, że najzwyczajniej w świecie pan Tajemniczy go opluł. Jack skrzywił się i zmrużył oczy z niedowierzaniem.

—   To nie było zbyt miłe — mruknął i bez ostrzeżenia odrzucił kaptur z głowy przebierańca. W odpowiedzi usłyszał jedynie dźwięk, przypominający mysi pisk i zamarł w kompletnym bezruchu.
W pierwszej kolejności na asfalt posypały się długie, brązowe włosy niczym fale oceanu w spokojną noc. Oniemiałemu Jack'owi zdawało się, że odbijają światło księżyca i żyją własnym życiem, powiewając na wietrze wokół drobnej owalnej twarzyczki. Później jego wzrok przyciągnęły oczy- duże, w kolorze ciemnej czekolady, okolone gęstymi, czarnymi jak węgiel i długimi niczym skrzydła motyla rzęsami i łagodnym łukiem brwi. Przepełniały je niewinność i lęk, przypominały oczy łani, czekającej na  śmierć i to go rozbroiło bardziej, niż cokolwiek innego, co wydarzyło się w ciągu ostatnich pięciu lat. I te usta, zmysłowe, pełne, idealnie wykrojone... Nie mógł uwierzyć, że osoba, którą w myślach nazywał panem Tajemniczym, która go zaatakowała i próbowała schwytać lub zabić jest w rzeczywistością kobietą. Kobietą o twarzy anioła trzeba dodać. Kobietą, która teraz cała drżała pod nim ze strachu lub wycieńczenia, tego jednego nie do końca był pewien.


— ¡Suéltame, que cruel bastardo! Bajar y luchar honestamente cobarde! ¿Qué, pirateas miedo de las mujeres?* — syknęła z idealnym hiszpańskim akcentem. Wierciła się przy tym pod nim niemiłosiernie i w pewnym momencie otarła się biodrem o jego najwrażliwsze rejony. 

— Uważaj na walory, kochanie — syknął z lubieżnym uśmiechem. 
Villano desagradable** —wycedziła przez zaciśnięte zęby. 
—  Poproszę po angielsku, kochanie —  odparł z lekceważeniem wywracając oczami. Wciąż to powtarzał, ale w tej mieścinie chyba nie do końca znali pojęcie edukacja.  Byli zapyziałymi ciemniakami, zamkniętymi w czterech ścianach swoich domów rodzinnych, którzy nie chcieli się rozwijać. Toteż Jack nie spotkał dotąd nikogo, kto potrafiłby się porozumiewać w jego rodzimym języku. Języku, który powoli stawał się uniwersalny i międzynarodowy trzeba dodać. 

—  Nie mów do mnie kochanie —  warknęła, tym razem po angielsku i korzystając z zaskoczenia mężczyzny znów zrzuciła go z siebie. Z ciężkim stęknięciem ponownie opadła na ziemię i wpatrując się w rozgwieżdżone niebo próbowała uregulować przyspieszony oddech. 
Jack leżał tuż obok niej w takiej samej pozycji w jakiej go zostawiła. W oddali słyszał zbliżające się z każdą sekundą kroki, ale nie mógł się poruszyć. Wciąż był w szoku. Nie spodziewał się nawet, że dzień, który rozpoczął w łóżku hiszpańskiej hrabianki, może przeistoczyć się w pełen zwrotów akcji pościg, podczas którego na drodze do wolności stanie mu watłej budowy kobietka, która nie może liczyć sobie więcej niż osiemnaście wiosen. 

 — Skąd się u ciebie wzięła szpada? — spytał w końcu, gdy pierwsze emocje opadły. 

— To, że przypadkiem jestem kobietą nie oznacza jeszcze, że nie mam prawa bronić się przed rzezimieszkami pańskiego pokroju — prychnęła i zerwała się z ziemi. Wyraźny hiszpański akcent w jej dźwięcznym acz przepełnionym złością głosie mocno go zaintrygował. Jack był bowiem człowiekiem ciekawym, łaknącym nowych doświadczeń. A cudzoziemiec płynnie posługujący się jego ojczystym językiem z pewnością się do tej kategorii zaliczał. 
— Chcesz mi powiedzieć kochanie, że ktoś wcześniej śmiał uchybić tak urokliwej damie? — uniósł się na łokciach i zmruzył oczy z zawiadckim uśmiechem   
— Z pewnością któryś z pańskich towarzyszy — prychnęła i odsłoniła poły czarnego płaszcza, by otrzepać dół prostej, sięgającej kostek ciemno zielonej sukni. \

Jack przyjrzał się jej uwazniej. Gdyby wcześniej dostrzegł co ma pod spodem z pewnością nie miałby większych trudności z określeniem jej płci i zapewne uniknęłaby paru nieprzyjemnych ciosów. Z drugiej strony skryła się za tym płaszczem jak za kurtyną i niczego poza wymachującym szpadą nadgarstkiem nie był w stanie dostrzec w tych ciemnościach.

— Czy to był powód, by mnie atakować, kochanie? — on również wstał z ziemi i zbliżył się do niej chwiejnym krokiem. 

Oczy dziewczyny rozbłysły ponownie i Jack mógł teraz z całą pewnością stwierdzić, że całą swoją uwagę skupiła na nim. Obserwowała każdy jego ruch niczym zwierzę swego oprawcę i w jego umyśle znów nasunęło się porównanie do łani, czekjącej na rzeź. Różnica polegała na tym, że ta konkretna sarenka na pewno nie poddałaby się bez ostatniej walki. Juz teraz po sposobie, z jakim go traktowała i z jakim uniosła dumnie głowę, wydymając wargi i mrużąc oczy niczym czarownica rzucająca zły urok mógł śmiało powiedzieć, że była typem wojowniczki. Nie byłą wysoka, ale stojąc wyprostowana jak struna sprawiała wrażenie jakiejś godnej szacunku damy dworu. Najwidoczeniej zycie zdołało ją już nauczyć, że musi patrzeć w górę, aby rządzić światem. 

— Jakiś opryszek przy rynku próbował wymusić na mnie czynności wielce nieprzyzwoite. Pokazałam mu  co o tym myślę i odebrałam broń — oznajmiła, gdy stanął z nią twarzą w twarz. 
Nie cofnęła się i nie spuściła wzroku, choć mężczyzna był niemal pewny, że miała na to przemożną ochotę. 
— Myślałaś kochanie, że jestem z nim w zmowie? — w oczach Jack'a rozbłysło rozbawienie. 
— Wolałam działać za wczasu —odparła, wzruszając ramionami. 
— Muszę cię rozczarować skarbie, ale  mężczyzna ten z pewnością był pijany i samotny. Gdyby napadła cię cała horda albo twój napastnik był chociaż odrobinę berdziej przytomny nie miałabyś najmniejszych szans.
— To się jeszcze okaże — rzuciła wojowniczo. 

Jack już miał coś na to odpowiedzieć, gdy ciszę rozdarły głosy i nawoływania. Niewiele myśląc popchnął swoją towarzyszkę w kierunku beczek z winem, stojących przed gospoda znajdującą się przy przeciwległej ulicy. Dziewczyna stęknęła z oburzeniem, gdy wylądowała na asfalcie i czym prędzej chciała wstać, ale mocny uścisk Jack'a jej na to nie pozwolił. Skryci za beczkami z winem patrzyli, jak  żołnierze odziani w granatowe mundury i uzbrojeni w muszkiety spotykają się na przecięciu dwóch ślepych uliczek i naradzają półszeptem, ledwie kilkadziesiąt metrów od ich kryjówki.  Dzięki bogu mroki nocy okazały się ich największymi sprzymierzeńcami, inaczej wkrótce i tak zostaliby odkryci. 
 Okoliczności ich spotkania nie były szczegółnie sprzyjające i właściwie nic o sobie nie wiedzieli, nie znali nawet swoich imion. Ale w tym momencie ich serca, napędzane adrenaliną, tłukły się w ich piersiach jednym, przyspieszonym rytmem. Oboje wstrzymali oddechy, czekając na rozwój wydarzeń.





* Złaź ze mnie ty okrutny bydlaku! Złaź i walcz uczciwie tchórzu! Co jest, pan pirat boi się kobiety? 

** Obrzydliwy łajdak

sobota, 26 marca 2016

Prolog

Myślę, że już czas najwyższy zacząć publikować to opowiadanie. Długo się wahałam czy ma to jakikolwiek sens- pewnie większości z was temat i tak nie przypadnie do gustu a w dodatku nie będę w stanie należycie wczuć się w bohaterów, nieważne jak bardzo będę się starać. Tak czy siak zdecydowałam, że ta historia już dość długo przeleżała w szufladzie i czas, żeby została należycie oceniona. Mam nadzieję, że jednak ktoś zdecyduje się przeczytać i skomentować, powiedzieć mi co jest źle a co dobrze, żebym wiedziała ile ta moja pisanina jest warta i czy powinnam pisać to dalej, czy był to tylko jeden z wielu moich nietrafionych pomysłów ^^


Zapadła noc. Cicha, nieprzejednana, spokojna noc, taka, jakiej tylko w Sevilli można doświadczyć. Gwiazdy żarzyły się na ciemnym niebie, księżyc oświetlał opustoszałe ulice, a letni wiatr niósł za sobą szum oceanu.
Angelica Malon otworzyła okno i z rozkoszą odetchnęła świeżym, hiszpańskim powietrzem. Ze wszystkich pór dnia to noc kochała najbardziej. Mogła być wtedy sama, a we własnym towarzystwie zawsze była sobą. Nie musiała udawać, że życie, jakie prowadzi ją satysfakcjonuje, że marzy o roli matki i żony i domku z ogródkiem, że Sevilla to jedyne miejsce, które pragnie oglądać do końca swoich dni. W takich chwilach, siadając na parapecie i oglądając miasto z góry rozmyślała o swojej matce i ojcu, którego nigdy nie poznała. Miała zaledwie osiemnaście lat, a tak wiele rzeczy w życiu już żałowała...
Por el amor de Dios Angelica! No se puede volver a harcerlo* — do pokoju niespodziewanie wparowała Victoria Exposito, najlepsza przyjaciółka panienki Malon. Angelica odgarnęła z twarzy niesforne, bujne loki i przewróciła oczami.
Siempre se puede ir conmigo ** — odpowiedziała w ojczystym języku i rozejrzała się po sypialni w poszukiwaniu płaszcza.
Był to skromny pokoik, z wąskim łóżkiem, jedną szafą, mieszczącą wszystkie ubrania właścicielki, niewielkich rozmiarów biblioteczką na książki, ułożone w równych rzędach i z odrapanymi ścianami, na których wisiał jeden obraz z matką boską i na których Angelica w wolnych chwilach wypisywała sentencje, wyczytane w opasłych powieściach.
Płaszcz leżał na łóżku, przykryty jej dzisiejszą suknią, w której razem z Victorią wybrała się do miasta po sprawunki. Szybko go pochwyciła i zapięła pod szyją. Czarny, satynowy materiał opadał do ziemi, zakrywając całą postać dziewczyny a długi kaptur, który nałożyła na głowę przypominał odzienie zakonników i sprawiał, że nikt nie był w stanie dojrzeć jej twarzy.
Y si las monjas se enteran? O si alguien la hace mal?*** — Victoria nie dawała za wygraną, w jej czarnych oczach wyraźnie błyszczał strach.
Angelica naprawdę ją kochała, z tymi jej czarnymi, zawsze upiętymi w schludny kok włosami, z królewską postawą, powagą na śniadej twarzy i zasadami, których zawsze przestrzegała, ale równocześnie wiedziała, że Victoria nigdy nie zrozumie jej tęsknoty. Kiedyś, gdy obie były jeszcze małymi dziewczynkami, wspinającymi się po drzewach, kradnącymi jabłka z sąsiednich ogrodów i robiącymi siostrom zakonnym dziecinne psikusy Victoria była inna, bardziej swobodna i beztroska. Wpatrywała się w Angelicę jak w obrazek, zastanawiając się skąd w niej takie pokłady energii i niesamowitych pomysłów i ślepo za nią podążała. To Angelica była siłą napędową, która wnosiła świeży powiew i przygodę do życia tej małej dziewczynki i Victoria była dumna, że może się z nią przyjaźnić.
Z czasem to się zmieniło, Victoria zrozumiała, że trzeba dorosnąć i że niektóre z pomysłów Angelici były ekstrawaganckie i niebezpieczne. Martwiła się o przyjaciółkę i w końcu przejęła rolę opiekunki, która starała się naprowadzić ją na właściwą drogę. Nie było to łatwe, panna Malon była uparta i często zarzucała Victorii, że nie powinna zachowywać się jak jej matka. Czasem zastanawiała się czy jej przyjaciółka po prostu nie odczuwa panicznego strachu przed prawdziwym życiem i dlatego tak kurczowo trzyma się tego co znane i wizji życia, jaką od najmłodszych lat siostry zakonne próbowały zaszczepić w swoich podopiecznych.
Daj spokój Vickie, to tylko niewinny spacerek Angelica płynnie przeszła na angielski, a widząc zdezorientowane spojrzenie przyjaciółki uśmiechnęła się pod nosem i nim ta zdołała choćby mrugnąć weszła na parapet, potem skoczyła na rosnący tuz pod oknem dąb i po nim już miękko zsunęła się do ziemi.
Agelica! syknęła Victoria, wychylając się z okna, ale zakapturzona postać już zniknęła w mrokach nocy.





* Na miłość Boską, nie możesz tego znowu zrobić Agelica!
** Zawsze możesz pójść ze mną.
*** A co jeśli siostry się dowiedzą? Co jeśli ktoś zrobi ci krzywdę?
**** Co? Co?


***


Od pierwszej chwili, gdy postawił stopę na hiszpańskiej ziemi Jack Sparrow wiedział, że Sevilla to najnudniejsze miejsce, do jakiego kiedykolwiek trafił. Przede wszystkim brakowało w nim rumu. Ludzie byli jacyś tacy zblazowani, pozbawieni emocji, a kobiety obruszały się za każdym razem, gdy próbował je zagadywać na temat inny niż kolor ich sukienek. Gdzie się nie obejrzał tam zewsząd dochodziły go rozmowy o kościele i Bogu i na jego nieszczęście były to jedne z nielicznych wypowiedzi, które jako tako rozumiał. kolejny mankament tej mieściny? Prawie nikt tu nie mówił po angielsku, więc gdy próbował częstować rozmówców jednym ze swoich prześmiewczych żarcików w odpowiedzi słyszał jedynie: "Que? Que?"****
Powoli zaczynało doprowadzać go to do szału. Pochodził z Londynu, więc skąd miał wiedzieć, co krzyczą żołnierze, którzy go gonili? Czy naprawdę tutaj nawet kosztowanie uroków życia z zacną damą było przestępstwem?
Wiedział, że tak łatwo się nie ukryje. Był przecież charakterystyczny i z pewnością nikt z przechodniów nie wziąłby go za zwykłego, nieszkodliwego obywatela. Gdyby to chodziło jedynie o odzienie mógłby coś na to zaradzić- zrzuciłby białą, bufiastą koszulę wpuszczoną w skórzane spodnie oraz skórzaną kamizelkę, wysokie kozaki i brązowy, wysłużony płaszcz. Z bólem serca pozbyłby się nawet trójkątnego, skórzanego kapelusza (ukryłby go zapewne w jakimś trudno dostępnym miejscu i wrócił po niego, gdy tylko byłoby to możliwe) i czerwonej bandany, która przepasała jego włosy. Narzuciłby na siebie jedne z rzeczy, które suszyły się na sznurach przed domami, które notorycznie mijał i w mig stałby się anonimowym mieszkańcem miasta.
Niestety nie chodziło jedynie o ubiór.
Gdyby miał się upodobnić do któregokolwiek z tubylców w pierwszej kolejności musiałby zgolić swoje czarne sięgające ramion dredy i brodę zaplecioną w warkoczyki. Musiałby się pozbyć wszystkich koralików, zdobiących włosy i węglowych kresek spod oczu. Musiałby zwalczyć swoje zamiłowanie do rumu i skończyć ze swoim słynnym, chwiejnym krokiem. A już z pewnością musiałby przestać uciekać wyrzucając ręce i nogi do góry i krzycząc w panice jak opętany.
Odgłosy wystrzału były coraz bliżej. Na ulice wylegli ludzie, z przerażeniem obserwując rozwój wydarzeń. Mężczyzna pobiegł na przełaj przez skwer przydrożnej zieleni i wrzasnął, gdy kolejny pocisk przeciął powietrze tuż koło jego ucha. Trafił w jednego z obserwatorów, który padł na asfalt bez życia. Do odgłosów pogoni dołączył wrzask i szloch kobiety, która przytuliła do siebie ciało przypadkowej ofiary. To na moment odciągnęło uwagę pozostałych gapiów od uciekiniera. Nie zauważyli jak ten przeciął główny plac rynkowy, przecisnął się pomiędzy dwoma budynkami i w ciemnościach zderzył się z czyimś ciałem.
Ach! — jęknął, lądując na ziemi. Roztarł obolałe czoło i spojrzał na swojego potencjalnego oprawcę z mieszaniną strachu, fascynacji i niezdrowego zainteresowania.