Zapadła noc. Cicha, nieprzejednana, spokojna noc, taka, jakiej tylko
w Sevilli można doświadczyć. Gwiazdy żarzyły się na ciemnym
niebie, księżyc oświetlał opustoszałe ulice, a letni wiatr niósł
za sobą szum oceanu.
Angelica Malon otworzyła okno i z rozkoszą odetchnęła świeżym,
hiszpańskim powietrzem. Ze wszystkich pór dnia to noc kochała
najbardziej. Mogła być wtedy sama, a we własnym towarzystwie
zawsze była sobą. Nie musiała udawać, że życie, jakie prowadzi
ją satysfakcjonuje, że marzy o roli matki i żony i domku z
ogródkiem, że Sevilla to jedyne miejsce, które pragnie oglądać
do końca swoich dni. W takich chwilach, siadając na parapecie i
oglądając miasto z góry rozmyślała o swojej matce i ojcu,
którego nigdy nie poznała. Miała zaledwie osiemnaście lat, a tak
wiele rzeczy w życiu już żałowała...
— Por el amor de
Dios Angelica! No se puede volver a harcerlo* — do pokoju
niespodziewanie wparowała Victoria Exposito, najlepsza przyjaciółka
panienki Malon. Angelica odgarnęła z twarzy niesforne, bujne loki i
przewróciła oczami.
— Siempre se puede
ir conmigo ** — odpowiedziała w ojczystym języku i rozejrzała
się po sypialni w poszukiwaniu płaszcza.
Był to skromny
pokoik, z wąskim łóżkiem, jedną szafą, mieszczącą wszystkie
ubrania właścicielki, niewielkich rozmiarów biblioteczką na
książki, ułożone w równych rzędach i z odrapanymi ścianami, na
których wisiał jeden obraz z matką boską i na których Angelica w
wolnych chwilach wypisywała sentencje, wyczytane w opasłych
powieściach.
Płaszcz leżał na
łóżku, przykryty jej dzisiejszą suknią, w której razem z
Victorią wybrała się do miasta po sprawunki. Szybko go pochwyciła
i zapięła pod szyją. Czarny, satynowy materiał opadał do ziemi,
zakrywając całą postać dziewczyny a długi kaptur, który
nałożyła na głowę przypominał odzienie zakonników i sprawiał,
że nikt nie był w stanie dojrzeć jej twarzy.
— Y si las monjas
se enteran? O si alguien la hace mal?*** — Victoria nie dawała za
wygraną, w jej czarnych oczach wyraźnie błyszczał strach.
Angelica naprawdę
ją kochała, z tymi jej czarnymi, zawsze upiętymi w schludny kok
włosami, z królewską postawą, powagą na śniadej twarzy i
zasadami, których zawsze przestrzegała, ale równocześnie
wiedziała, że Victoria nigdy nie zrozumie jej tęsknoty. Kiedyś,
gdy obie były jeszcze małymi dziewczynkami, wspinającymi się po
drzewach, kradnącymi jabłka z sąsiednich ogrodów i robiącymi
siostrom zakonnym dziecinne psikusy Victoria była inna, bardziej
swobodna i beztroska. Wpatrywała się w Angelicę jak w obrazek,
zastanawiając się skąd w niej takie pokłady energii i
niesamowitych pomysłów i ślepo za nią podążała. To Angelica
była siłą napędową, która wnosiła świeży powiew i przygodę
do życia tej małej dziewczynki i Victoria była dumna, że może
się z nią przyjaźnić.
Z czasem to się
zmieniło, Victoria zrozumiała, że trzeba dorosnąć i że niektóre
z pomysłów Angelici były ekstrawaganckie i niebezpieczne. Martwiła
się o przyjaciółkę i w końcu przejęła rolę opiekunki, która
starała się naprowadzić ją na właściwą drogę. Nie było to
łatwe, panna Malon była uparta i często zarzucała Victorii, że
nie powinna zachowywać się jak jej matka. Czasem zastanawiała się
czy jej przyjaciółka po prostu nie odczuwa panicznego strachu przed
prawdziwym życiem i dlatego tak kurczowo trzyma się tego co znane i
wizji życia, jaką od najmłodszych lat siostry zakonne próbowały
zaszczepić w swoich podopiecznych.
— Daj spokój
Vickie, to tylko niewinny spacerek —
Angelica płynnie przeszła na angielski, a widząc
zdezorientowane spojrzenie przyjaciółki uśmiechnęła się pod
nosem i nim ta zdołała choćby mrugnąć weszła na parapet, potem
skoczyła na rosnący tuz pod oknem dąb i po nim już miękko
zsunęła się do ziemi.
— Agelica! —
syknęła Victoria, wychylając się z okna, ale zakapturzona postać
już zniknęła w mrokach nocy.
*
Na miłość Boską, nie możesz tego znowu zrobić Agelica!
**
Zawsze możesz pójść ze mną.
***
A co jeśli siostry się dowiedzą? Co jeśli ktoś zrobi ci krzywdę?
****
Co? Co?
***
Od pierwszej chwili,
gdy postawił stopę na hiszpańskiej ziemi Jack Sparrow wiedział,
że Sevilla to najnudniejsze miejsce, do jakiego kiedykolwiek trafił.
Przede wszystkim brakowało w nim rumu. Ludzie byli jacyś tacy
zblazowani, pozbawieni emocji, a kobiety obruszały się za każdym
razem, gdy próbował je zagadywać na temat inny niż kolor ich
sukienek. Gdzie się nie obejrzał tam zewsząd dochodziły go
rozmowy o kościele i Bogu i na jego nieszczęście były to jedne z
nielicznych wypowiedzi, które jako tako rozumiał. kolejny mankament
tej mieściny? Prawie nikt tu nie mówił po angielsku, więc gdy
próbował częstować rozmówców jednym ze swoich prześmiewczych
żarcików w odpowiedzi słyszał jedynie: "Que? Que?"****
Powoli
zaczynało doprowadzać go to do szału. Pochodził z Londynu, więc
skąd miał wiedzieć, co krzyczą żołnierze, którzy go gonili?
Czy naprawdę tutaj nawet kosztowanie uroków życia z zacną damą
było przestępstwem?
Wiedział,
że tak łatwo się nie ukryje. Był przecież charakterystyczny i z
pewnością nikt z przechodniów nie wziąłby go za zwykłego,
nieszkodliwego obywatela. Gdyby to chodziło jedynie o odzienie
mógłby coś na to zaradzić- zrzuciłby białą, bufiastą koszulę
wpuszczoną w skórzane spodnie oraz skórzaną kamizelkę, wysokie
kozaki i brązowy, wysłużony płaszcz. Z bólem serca pozbyłby
się nawet trójkątnego, skórzanego kapelusza (ukryłby go zapewne
w jakimś trudno dostępnym miejscu i wrócił po niego, gdy tylko
byłoby to możliwe) i czerwonej bandany, która przepasała jego
włosy. Narzuciłby na siebie jedne z rzeczy, które suszyły się na
sznurach przed domami, które notorycznie mijał i w mig stałby się
anonimowym mieszkańcem miasta.
Niestety
nie chodziło jedynie o ubiór.
Gdyby
miał się upodobnić do któregokolwiek z tubylców w pierwszej
kolejności musiałby zgolić swoje czarne sięgające ramion dredy i
brodę zaplecioną w warkoczyki. Musiałby się pozbyć wszystkich
koralików, zdobiących włosy i węglowych kresek spod oczu.
Musiałby zwalczyć swoje zamiłowanie do rumu i skończyć ze swoim
słynnym, chwiejnym krokiem. A już z pewnością musiałby
przestać uciekać wyrzucając ręce i nogi do góry i krzycząc w
panice jak opętany.
Odgłosy
wystrzału były coraz bliżej. Na ulice wylegli ludzie, z
przerażeniem obserwując rozwój wydarzeń. Mężczyzna pobiegł na
przełaj przez skwer przydrożnej zieleni i wrzasnął, gdy kolejny
pocisk przeciął powietrze tuż koło jego ucha. Trafił w jednego z
obserwatorów, który padł na asfalt bez życia. Do odgłosów
pogoni dołączył wrzask i szloch kobiety, która przytuliła do
siebie ciało przypadkowej ofiary. To na moment odciągnęło uwagę
pozostałych gapiów od uciekiniera. Nie zauważyli jak ten przeciął
główny plac rynkowy, przecisnął się pomiędzy dwoma budynkami i
w ciemnościach zderzył się z czyimś ciałem.
— Ach! — jęknął,
lądując na ziemi. Roztarł obolałe czoło i spojrzał na swojego
potencjalnego oprawcę z mieszaniną strachu, fascynacji i
niezdrowego zainteresowania.
Ohoho Andzia taka waleczna, siostry bedo zuee!! Za napaść i próbę morderstwa 3 miesiące sprzątania klasztorakich (?) toalet! Wicia taka grzeczna, pozbyć sie jej bo jeszcze nagada o Andzi zuym siostrom >.< biedny Jacek poraniony przez biodro Angelicy :((( chociaz czego sie spodziewał siadając na wściekłej Hiszpance, z nimi to lepiej nie zadzierać bo jak zaczną krzyczeć w swoim ojczystym języku to mozna zaczac sie zastanawiać czy ona wlasnie rzuca na ciebie zaklęcie czy pora zadzwonic do egzorcysty :// czekam na next zaintrygowały mnie beczki, liczę na szczegółowy opis tych beczek, jaki kształt, wymiary, zdobienia, no i niech Andzia i Jacek wychodzo bo jeszcze poryszą te beczki :,((( czekam na next, sztos rozdział
OdpowiedzUsuń