czwartek, 16 czerwca 2016

Rozdział 2. "Talk in silence if you please"

— Rozumiem, że to pańscy przyjaciele— syknęła, wychylając głowę spomiędzy beczek wina. Jack natychmiast wciągnął ją z powrotem do tej prowizorycznej kryjówki, co spotkało się z jej pełnym oburzenia prychnięciem.
 — Bądź tak uprzejma mówić w milczeniu — odpowiedział Jack szeptem. Dziewczyna zmarszczyła brwi i zrobiła nadąsaną minę, ale ten zbył ją jedynie machnięciem ręki. Wstrzymał oddech, nasłuchując.
— Nic nie rozumiem — syknał po chwili, wyraźnie sfrustrowany. Jego towarzyszka w odpowiedzi błysnęła zębami.
— Namawiają się w którą stronę skierować poszukiwania — wyszeptała — ścigają rzezimieszka, szukają poszlak. Są pewni, że poszedł w tym kierunku.
Jack zmarszczył brwi.
 — Skąd mają tą pewność? — spytał, również szeptem.
Dziewczyna niedbale wzruszyła ramionami.
— Najwyraźniej znaleźli coś, co należało do niego —zmarszczyła brwi, wytężając słuch —jakąś ozdobę na głowę... Kapelusz?
I wtedy właśnie Jack uświadomił sobie, że od jakiegoś czasu wyjątkowo wyraźnie czuje wiatr we włosach. Odruchowo sięgnął do głowy a jego oczy rozszerzyły się z przerażenia, gdy uświadomił sobie swoją stratę. Wtedy też dziewczyna połączyła fakty i szarpnęła się do przodu, chcąc odskoczyć od niego jak najdalej. Zaczerpnęła głęboko powietrza szykując się do wydania najgłośniejszego krzyku w swoim życiu, ale Jack w porę zdołał pociągnąć ją z powrotem na ziemię i zakryć dłonią usta. Pomiędzy palcami czuł jej ciepły, przyspieszony oddech, niemal słyszał serce, pompujące krew w szaleńczym tempie. Dziewczyna próbowała się wyrwać, ale była na to za słaba. Jej wielkie czekoladowe oczy zdradzały czysty szok. Chyba nigdy dotąd nie miałą do czyniena z uciekinierem.
— Puszczę cię jeśli obiecasz, że będziesz grzeczna —obiecał Jack szeptem, lecz pomimo trudności z oddychaniem dziewczyna uparcie potrząsnęła głową. Mężczyzna przewrócił oczami i zmniejszył dzielący ich dystans niemal do zera.
— Ciekawe, że ukryłaś się tu razem ze mną — wyszeptał z chytrym uśmiechem — czyżbyś też miała coś na sumieniu? Czy powinienem cię wydać? — dodał, udając zastanowienie. Brunetka wykorzystała chwilę jego nieuwagi i z całej siły wbiła zęby w jego palca wskazującego. Jack momentalnie wypuścił ją z objęć i z trudem powstrzymał się przed wydaniem jęku pełnego bólu.
— Czego chcesz? —syknęła, ciężko oddychając.
— Wydostać się z tej dziury.
Dziewczyna zagryzła wargi i przeniosła spojrzenie na żołnierzy, którzy wciąż się naradzali ledwie kilka metrów od ich kryjówki. To była tylko kwestia czasu aż wpadną na trop i znajdą ich oboje. Potem znów spojrzała na niego. Sprawiała wrażenie jakby właśnie podejmowała jakąś szalenie trudną decyzję. Spojrzała mu prosto w oczy a Jackowi zdawało się, że przewierca jego duszę na wskroś. Aż zaschło mu w ustach pod wpływem tych niewinnych, wielkich niczym złote talary oczu. Przełknął ślinę czekając sam nie wiedząc na co.
— Przysięgnij tylko, że nikogo nie skrzywdziłeś — powiedziała poważnie. Jack uśmiechnął się pod nosem.
— Przysięgam, że była bardzo zadowolona z moich poczynań — odparł ze złośliwym błyskiem w oczach.
Dziewczyna zmrużyła gniewnie oczy i zmarszczyłą nos z obrzydzeniem. A potem jak gdyby nigdy nic zaczęła się rozbierać. Początkowo Jack był w szoku, ale szybko się opanował i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. 
— No no, tego się nie spodziewałem — wymruczał. Brunetka prychnęła i rzuciła mu na kolana swój powłóczysty płaszcz. Została w samej sukni, która idealnie podkreślała kształt jej piersi i linię talii. Jack nie mógł przestać się uśmiechać, gdy ubierał nakrycie.
— Czy mam rozumieć, że mi pomożesz? — zagadnął, choć już znał odpowiedź na to pytanie.
— Jeszcze tutaj — dziewczyna sięgnęła po kaptur i naciągnęła go tak, by zakrywał całą twarz. Jej dotyk był subtelny, zmysłowy. Jack poczuł dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa i aż sam się sobie dziwił. Owszem, podobało mu się wiele kobiet, ale na żadną z nich nie reagował w taki sposób a już na pewno nie pod wpływem zwykłego muśnięcia, któremu ona z pewnością nie przypisywała większego znaczenia. Nie miał jednak czasu, żeby się nad tym zastanowić , bo ta chwyciła go pod ramię i wstała, zmuszając go do pójścia w jej ślady. Sądził, że spokojnie pójdą w drugą stronę i znikną z pola widzenia żołnierzy niezauważeni, toteż zdziwił się, gdy dziewczyna poprowadziła go w kierunku, z którego mogło już nie być odwrotu.
— Pamiętaj, jesteś angielskim misjonarzem. Księdzem, wysłanym w roli opiekuna tutejszego klasztoru... A najlepiej nie odzywaj się w ogóle — syknęła mu wprost do ucha. I wtedy stanęli oko w oko z żandarmerią.
— Przepraszam panienko, ale co panienka robi tu o tak późnej porze? — zapytał jeden z nich po hiszpańsku— i kim jest panienki towarzysz?
— Siostry wysłały mnie do portu, żebym przywitała naszego nowego opiekuna — odparła w rodzimym języku bez najmniejszego zająknięcia — to misjonarz, pochodzi z dalekiego kraju i nie mówi po hiszpańsku. Miałyśmy ugościć go już wczoraj, ale okręt, którym płynął musiał zatrzymać się w innym porcie, żeby przeczekać szalejącą nawałnicę.
— Panienki godność? — mężczyzna nawet nie próbował ukryć podejrzliwości. Dziewczyna już miała odpowiedzieć, gdy jeden z jego towarzyszy ją rozpoznał.
— Angelica dziecko, co ty tu robisz? — zawołał z portugalskim akcentem — spokojnie Gaston, to Angelica Malon, wychowanka sióstr samarytanek. Przyjaźni się z moim synem, jest całkowicie niegroźna — dodał z pełnym ciepła uśmiechem — lepiej wracaj do klasztoru zanim tu całkiem zamarzniesz. Doprawdy, siostry powinny zwracać większą uwagę na to, w czym wychodzisz.
— Poprawię się Pedro — odparła, również z uśmiechem — ale teraz naprawdę muszę już iść. Miłego wieczoru.
— Angelica!— zawołał za nią mężczyzna, zwany Pedrem — uważaj na siebie i na drogiego księdza. W mieście grasuje niebezpieczny przestępca.
— Nie mam pojęcia o czym była ta rozmowa — przyznał Jack chwilę później, gdy znaleźli się w bezpiecznej odległości od mundurowych— ale to było piękne przedstawienie. Nie wiedziałem, że słodkie dziewczyny też potrafią tak kłamać.
— Nie jestem z tego dumna — odparła brunetka, zadzierając podbródek.
— A powinnaś być. To prawdziwy talent — zapewnił ją mężczyzna — nie wiem tylko czemu musieliśmy się z nimi minąć.
— To proste. Skoro jesteś nowo przybyłym duchownym nie mogłeś kierować się w stronę portu, jeśli to stamtąd cię odebrałam — odparła i zatrzymała się na rozwidleniu dróg — tu się pożegnamy —zdecydowała — płaszcz zatrzymaj, bo jeszcze może ci się przydać. Powodzenia. — to mówiąc ruszyła w stronę zieleniących się w oddali gęstych drzew, oddzielonych pasmem trawy od kamiennej drogi, prowadzącej do centrum miasta. Jack patrzył za nią z przebiegłym uśmiechem. Koniec końców ten dzień miał jednak pozytywne następstwa.