wtorek, 29 marca 2016

Rozdział 1. "Remember this day as the day you almost caught Captain Jack Sparrow"






Podejmuję drugą próbę, może tym razem tekst będzie wart pozostawienia jakiegokolwiek komentarza świadczącego o tym, że ktoś to przeczytał. Nie oczekuję pochwał, wręcz uwielbiam kontruktywną krytykę, bo dzięki temu mogę się rozwinąć. Każdą taką uwagę biorę do serca a błędy staram się poprawiać, więc proszę, żeby moi ewentualni czytelnicy nie bali się pisać co myślą. Jeśli nie podoba wam się pomysł, wykonanie czy tematyka również proszę o informację zwrotną, żebym nie torturowała juz dłużej ani siebie ani was. To co nie nadaje się do publikacji lepiej zostawiać w szufladach, prawda? ^^

Enjoy :*** 




             Nie mógł mieć pewności, ale był to chyba mężczyzna, rozcierający obolałą głowę, skrytą pod kapturem sięgającego ziemi płaszcza, zapinanego pod szyją. Postać przypominała zjawy, które widywał czasem, gdy wychylił o jeden kufel rumu za dużo, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że od czterech godzin był boleśnie trzeźwy. Nie było więc mowy o jakichkolwiek halucynacjach... To znaczy raczej nie.

Jego mięśnie napięły się jak postronki, gdy postać w czerni wstała z ziemi. Mężczyzna natychmiast poszedł jej śladem. Choć nie widział jej oczu czuł na sobie jej baczne spojrzenie. Czekał, gotowy w każdej chwili zaatakować lub uciec.
Stali naprzeciw siebie, zdezorientowani i czujni. Cisza między nimi przepełniona była tego rodzaju napięciem, które podgrzewało krew i uaktywniało adrenalinę, przepompowując ją żyłami przez całe ciało. Odgłosy pościgu cichły w oddali i Jack uśmiechnął się pod nosem. Znów udało mu się uniknąć konsekwencji, znów okazał się sprytniejszy od wszystkich przeciwników. On jeden przeciw całemu światu...
Urwał w połowie tę myśl, zmuszony zrobić unik przed ostrzem szpady, które niespodziewanie przecięło powietrze w miejscu, w którym przed chwilą znajdowała się jego klatka piersiowa. Skupiony na sobie nie zauważył, gdy Pan Tajemniczy dobył broń i teraz po raz kolejny był atakowany, tyle że tym razem nie znał swojego przeciwnika. To byłą iście niepokojąca myśl.
Nim Pan Tajemniczy ponownie zamachnął się szpadą, mężczyzna wyjął broń z pochwy. Klingi uderzyły o siebie z taką siłą, że obaj przeciwnicy poczuli wibracje, przepływające wzdłuż ramienia. Odskoczyli do tyłu w tym diabelnym tańcu i ponownie na siebie natarli, niemal jednocześnie.
Mężczyzna bacznie obserwował przeciwnika i od razu zauważył jego brak doświadczenia. Z pewnością miał sporą siłę i potencjał, ale był przy tym niezwykle niezdyscyplinowany. Skupiał się na krokach i kurczowo ściskał rękojeść szpady, całkowicie zapominając przy tym o odpowiednim umiejscowieniu ciosów. Brakowało mu płynności w ruchach i swobody w manewrach i uciekinier, jak zaczął nazywać się w myślach, natychmiast to wykorzystał. Natarł na Pana Tajemniczego, gdy ten najmniej się tego spodziewał i z całej siły przygwoździł go do ziemi.
 To już koniec — zamruczał niczym najedzony kocur i jego twarz rozciągnęła się w szerokim uśmiechu. — przyznam, że jestem rozczarowany,. Sądziłem, że walka z Aniołem Sprawiedliwości będzie trochę dłuższa... i o wiele ciekawsza — dodał tryumfująco. Nie mógł przegapić takiej okazji, by pokazać swoją przewagę nad przeciwnikiem. To było silniejsze od niego.
Nie na długo jednak utrzymał się taki stan rzeczy. Może i Tajemniczemu brakowało ogłady i doświadczenia, ale z pewnością miał sporo siły, skoro udało mu się wyswobodzić z uścisku uciekiniera i zrzucić go z siebie a potem w mgnieniu oka powrócić do pozycji stojącej.
 Jesteś uparty — rzucił Jack, przymierzając się do kolejnego ciosu. Ostrze uderzyło o ostrze, lecz tym razem pan Tajemniczy postawił na swój jedyny atut-nieprzewidywalność. Skoczył na Jack'a i powalił go na ziemię całym ciężarem swojego ciała... które wcale nie okazało się takie ciężkie jak można by sądzić z siły uderzenia. Początkowo zamroczony mężczyzna wkrótce odzyskał refleks. Wziął zamach i z całej siły uderzył głową o jego czoło a gdy ten stracił równowagę przetoczył się i tym sposobem znów znalazł się nad Panem Tajemniczym. Wcisnął kolano pomiędzy jego nogi a dłonie przyszpilił nad jego głową do asfaltu. Przygniatając go do podłoża całym ciężarem ciała z tylnego pasa wyjął pistolet i przycisnął lufę do skroni przeciwnika. Wcześniej wiercący się pod nim osobnik teraz zamarł, czując na sobie metalowy chłód broni. W mroku nocy nie mógł dostrzec jego twarzy nawet z tak niewielkiej odległości. W oddali słyszał zbliżające się rytmiczne kroki żandarmerii, wiedział, że musi się spieszyć. Z tryumfalnym uśmiechem na ustach przeładował broń.

 
— Ta kula nie jest przeznaczona dla nieznajomego eunucha, zgrywającego bohatera — rzekł. W odpowiedzi poczuł wilgoć na swojej twarzy. Z opóźnieniem skojarzył, że najzwyczajniej w świecie pan Tajemniczy go opluł. Jack skrzywił się i zmrużył oczy z niedowierzaniem.

—   To nie było zbyt miłe — mruknął i bez ostrzeżenia odrzucił kaptur z głowy przebierańca. W odpowiedzi usłyszał jedynie dźwięk, przypominający mysi pisk i zamarł w kompletnym bezruchu.
W pierwszej kolejności na asfalt posypały się długie, brązowe włosy niczym fale oceanu w spokojną noc. Oniemiałemu Jack'owi zdawało się, że odbijają światło księżyca i żyją własnym życiem, powiewając na wietrze wokół drobnej owalnej twarzyczki. Później jego wzrok przyciągnęły oczy- duże, w kolorze ciemnej czekolady, okolone gęstymi, czarnymi jak węgiel i długimi niczym skrzydła motyla rzęsami i łagodnym łukiem brwi. Przepełniały je niewinność i lęk, przypominały oczy łani, czekającej na  śmierć i to go rozbroiło bardziej, niż cokolwiek innego, co wydarzyło się w ciągu ostatnich pięciu lat. I te usta, zmysłowe, pełne, idealnie wykrojone... Nie mógł uwierzyć, że osoba, którą w myślach nazywał panem Tajemniczym, która go zaatakowała i próbowała schwytać lub zabić jest w rzeczywistością kobietą. Kobietą o twarzy anioła trzeba dodać. Kobietą, która teraz cała drżała pod nim ze strachu lub wycieńczenia, tego jednego nie do końca był pewien.


— ¡Suéltame, que cruel bastardo! Bajar y luchar honestamente cobarde! ¿Qué, pirateas miedo de las mujeres?* — syknęła z idealnym hiszpańskim akcentem. Wierciła się przy tym pod nim niemiłosiernie i w pewnym momencie otarła się biodrem o jego najwrażliwsze rejony. 

— Uważaj na walory, kochanie — syknął z lubieżnym uśmiechem. 
Villano desagradable** —wycedziła przez zaciśnięte zęby. 
—  Poproszę po angielsku, kochanie —  odparł z lekceważeniem wywracając oczami. Wciąż to powtarzał, ale w tej mieścinie chyba nie do końca znali pojęcie edukacja.  Byli zapyziałymi ciemniakami, zamkniętymi w czterech ścianach swoich domów rodzinnych, którzy nie chcieli się rozwijać. Toteż Jack nie spotkał dotąd nikogo, kto potrafiłby się porozumiewać w jego rodzimym języku. Języku, który powoli stawał się uniwersalny i międzynarodowy trzeba dodać. 

—  Nie mów do mnie kochanie —  warknęła, tym razem po angielsku i korzystając z zaskoczenia mężczyzny znów zrzuciła go z siebie. Z ciężkim stęknięciem ponownie opadła na ziemię i wpatrując się w rozgwieżdżone niebo próbowała uregulować przyspieszony oddech. 
Jack leżał tuż obok niej w takiej samej pozycji w jakiej go zostawiła. W oddali słyszał zbliżające się z każdą sekundą kroki, ale nie mógł się poruszyć. Wciąż był w szoku. Nie spodziewał się nawet, że dzień, który rozpoczął w łóżku hiszpańskiej hrabianki, może przeistoczyć się w pełen zwrotów akcji pościg, podczas którego na drodze do wolności stanie mu watłej budowy kobietka, która nie może liczyć sobie więcej niż osiemnaście wiosen. 

 — Skąd się u ciebie wzięła szpada? — spytał w końcu, gdy pierwsze emocje opadły. 

— To, że przypadkiem jestem kobietą nie oznacza jeszcze, że nie mam prawa bronić się przed rzezimieszkami pańskiego pokroju — prychnęła i zerwała się z ziemi. Wyraźny hiszpański akcent w jej dźwięcznym acz przepełnionym złością głosie mocno go zaintrygował. Jack był bowiem człowiekiem ciekawym, łaknącym nowych doświadczeń. A cudzoziemiec płynnie posługujący się jego ojczystym językiem z pewnością się do tej kategorii zaliczał. 
— Chcesz mi powiedzieć kochanie, że ktoś wcześniej śmiał uchybić tak urokliwej damie? — uniósł się na łokciach i zmruzył oczy z zawiadckim uśmiechem   
— Z pewnością któryś z pańskich towarzyszy — prychnęła i odsłoniła poły czarnego płaszcza, by otrzepać dół prostej, sięgającej kostek ciemno zielonej sukni. \

Jack przyjrzał się jej uwazniej. Gdyby wcześniej dostrzegł co ma pod spodem z pewnością nie miałby większych trudności z określeniem jej płci i zapewne uniknęłaby paru nieprzyjemnych ciosów. Z drugiej strony skryła się za tym płaszczem jak za kurtyną i niczego poza wymachującym szpadą nadgarstkiem nie był w stanie dostrzec w tych ciemnościach.

— Czy to był powód, by mnie atakować, kochanie? — on również wstał z ziemi i zbliżył się do niej chwiejnym krokiem. 

Oczy dziewczyny rozbłysły ponownie i Jack mógł teraz z całą pewnością stwierdzić, że całą swoją uwagę skupiła na nim. Obserwowała każdy jego ruch niczym zwierzę swego oprawcę i w jego umyśle znów nasunęło się porównanie do łani, czekjącej na rzeź. Różnica polegała na tym, że ta konkretna sarenka na pewno nie poddałaby się bez ostatniej walki. Juz teraz po sposobie, z jakim go traktowała i z jakim uniosła dumnie głowę, wydymając wargi i mrużąc oczy niczym czarownica rzucająca zły urok mógł śmiało powiedzieć, że była typem wojowniczki. Nie byłą wysoka, ale stojąc wyprostowana jak struna sprawiała wrażenie jakiejś godnej szacunku damy dworu. Najwidoczeniej zycie zdołało ją już nauczyć, że musi patrzeć w górę, aby rządzić światem. 

— Jakiś opryszek przy rynku próbował wymusić na mnie czynności wielce nieprzyzwoite. Pokazałam mu  co o tym myślę i odebrałam broń — oznajmiła, gdy stanął z nią twarzą w twarz. 
Nie cofnęła się i nie spuściła wzroku, choć mężczyzna był niemal pewny, że miała na to przemożną ochotę. 
— Myślałaś kochanie, że jestem z nim w zmowie? — w oczach Jack'a rozbłysło rozbawienie. 
— Wolałam działać za wczasu —odparła, wzruszając ramionami. 
— Muszę cię rozczarować skarbie, ale  mężczyzna ten z pewnością był pijany i samotny. Gdyby napadła cię cała horda albo twój napastnik był chociaż odrobinę berdziej przytomny nie miałabyś najmniejszych szans.
— To się jeszcze okaże — rzuciła wojowniczo. 

Jack już miał coś na to odpowiedzieć, gdy ciszę rozdarły głosy i nawoływania. Niewiele myśląc popchnął swoją towarzyszkę w kierunku beczek z winem, stojących przed gospoda znajdującą się przy przeciwległej ulicy. Dziewczyna stęknęła z oburzeniem, gdy wylądowała na asfalcie i czym prędzej chciała wstać, ale mocny uścisk Jack'a jej na to nie pozwolił. Skryci za beczkami z winem patrzyli, jak  żołnierze odziani w granatowe mundury i uzbrojeni w muszkiety spotykają się na przecięciu dwóch ślepych uliczek i naradzają półszeptem, ledwie kilkadziesiąt metrów od ich kryjówki.  Dzięki bogu mroki nocy okazały się ich największymi sprzymierzeńcami, inaczej wkrótce i tak zostaliby odkryci. 
 Okoliczności ich spotkania nie były szczegółnie sprzyjające i właściwie nic o sobie nie wiedzieli, nie znali nawet swoich imion. Ale w tym momencie ich serca, napędzane adrenaliną, tłukły się w ich piersiach jednym, przyspieszonym rytmem. Oboje wstrzymali oddechy, czekając na rozwój wydarzeń.





* Złaź ze mnie ty okrutny bydlaku! Złaź i walcz uczciwie tchórzu! Co jest, pan pirat boi się kobiety? 

** Obrzydliwy łajdak

sobota, 26 marca 2016

Prolog

Myślę, że już czas najwyższy zacząć publikować to opowiadanie. Długo się wahałam czy ma to jakikolwiek sens- pewnie większości z was temat i tak nie przypadnie do gustu a w dodatku nie będę w stanie należycie wczuć się w bohaterów, nieważne jak bardzo będę się starać. Tak czy siak zdecydowałam, że ta historia już dość długo przeleżała w szufladzie i czas, żeby została należycie oceniona. Mam nadzieję, że jednak ktoś zdecyduje się przeczytać i skomentować, powiedzieć mi co jest źle a co dobrze, żebym wiedziała ile ta moja pisanina jest warta i czy powinnam pisać to dalej, czy był to tylko jeden z wielu moich nietrafionych pomysłów ^^


Zapadła noc. Cicha, nieprzejednana, spokojna noc, taka, jakiej tylko w Sevilli można doświadczyć. Gwiazdy żarzyły się na ciemnym niebie, księżyc oświetlał opustoszałe ulice, a letni wiatr niósł za sobą szum oceanu.
Angelica Malon otworzyła okno i z rozkoszą odetchnęła świeżym, hiszpańskim powietrzem. Ze wszystkich pór dnia to noc kochała najbardziej. Mogła być wtedy sama, a we własnym towarzystwie zawsze była sobą. Nie musiała udawać, że życie, jakie prowadzi ją satysfakcjonuje, że marzy o roli matki i żony i domku z ogródkiem, że Sevilla to jedyne miejsce, które pragnie oglądać do końca swoich dni. W takich chwilach, siadając na parapecie i oglądając miasto z góry rozmyślała o swojej matce i ojcu, którego nigdy nie poznała. Miała zaledwie osiemnaście lat, a tak wiele rzeczy w życiu już żałowała...
Por el amor de Dios Angelica! No se puede volver a harcerlo* — do pokoju niespodziewanie wparowała Victoria Exposito, najlepsza przyjaciółka panienki Malon. Angelica odgarnęła z twarzy niesforne, bujne loki i przewróciła oczami.
Siempre se puede ir conmigo ** — odpowiedziała w ojczystym języku i rozejrzała się po sypialni w poszukiwaniu płaszcza.
Był to skromny pokoik, z wąskim łóżkiem, jedną szafą, mieszczącą wszystkie ubrania właścicielki, niewielkich rozmiarów biblioteczką na książki, ułożone w równych rzędach i z odrapanymi ścianami, na których wisiał jeden obraz z matką boską i na których Angelica w wolnych chwilach wypisywała sentencje, wyczytane w opasłych powieściach.
Płaszcz leżał na łóżku, przykryty jej dzisiejszą suknią, w której razem z Victorią wybrała się do miasta po sprawunki. Szybko go pochwyciła i zapięła pod szyją. Czarny, satynowy materiał opadał do ziemi, zakrywając całą postać dziewczyny a długi kaptur, który nałożyła na głowę przypominał odzienie zakonników i sprawiał, że nikt nie był w stanie dojrzeć jej twarzy.
Y si las monjas se enteran? O si alguien la hace mal?*** — Victoria nie dawała za wygraną, w jej czarnych oczach wyraźnie błyszczał strach.
Angelica naprawdę ją kochała, z tymi jej czarnymi, zawsze upiętymi w schludny kok włosami, z królewską postawą, powagą na śniadej twarzy i zasadami, których zawsze przestrzegała, ale równocześnie wiedziała, że Victoria nigdy nie zrozumie jej tęsknoty. Kiedyś, gdy obie były jeszcze małymi dziewczynkami, wspinającymi się po drzewach, kradnącymi jabłka z sąsiednich ogrodów i robiącymi siostrom zakonnym dziecinne psikusy Victoria była inna, bardziej swobodna i beztroska. Wpatrywała się w Angelicę jak w obrazek, zastanawiając się skąd w niej takie pokłady energii i niesamowitych pomysłów i ślepo za nią podążała. To Angelica była siłą napędową, która wnosiła świeży powiew i przygodę do życia tej małej dziewczynki i Victoria była dumna, że może się z nią przyjaźnić.
Z czasem to się zmieniło, Victoria zrozumiała, że trzeba dorosnąć i że niektóre z pomysłów Angelici były ekstrawaganckie i niebezpieczne. Martwiła się o przyjaciółkę i w końcu przejęła rolę opiekunki, która starała się naprowadzić ją na właściwą drogę. Nie było to łatwe, panna Malon była uparta i często zarzucała Victorii, że nie powinna zachowywać się jak jej matka. Czasem zastanawiała się czy jej przyjaciółka po prostu nie odczuwa panicznego strachu przed prawdziwym życiem i dlatego tak kurczowo trzyma się tego co znane i wizji życia, jaką od najmłodszych lat siostry zakonne próbowały zaszczepić w swoich podopiecznych.
Daj spokój Vickie, to tylko niewinny spacerek Angelica płynnie przeszła na angielski, a widząc zdezorientowane spojrzenie przyjaciółki uśmiechnęła się pod nosem i nim ta zdołała choćby mrugnąć weszła na parapet, potem skoczyła na rosnący tuz pod oknem dąb i po nim już miękko zsunęła się do ziemi.
Agelica! syknęła Victoria, wychylając się z okna, ale zakapturzona postać już zniknęła w mrokach nocy.





* Na miłość Boską, nie możesz tego znowu zrobić Agelica!
** Zawsze możesz pójść ze mną.
*** A co jeśli siostry się dowiedzą? Co jeśli ktoś zrobi ci krzywdę?
**** Co? Co?


***


Od pierwszej chwili, gdy postawił stopę na hiszpańskiej ziemi Jack Sparrow wiedział, że Sevilla to najnudniejsze miejsce, do jakiego kiedykolwiek trafił. Przede wszystkim brakowało w nim rumu. Ludzie byli jacyś tacy zblazowani, pozbawieni emocji, a kobiety obruszały się za każdym razem, gdy próbował je zagadywać na temat inny niż kolor ich sukienek. Gdzie się nie obejrzał tam zewsząd dochodziły go rozmowy o kościele i Bogu i na jego nieszczęście były to jedne z nielicznych wypowiedzi, które jako tako rozumiał. kolejny mankament tej mieściny? Prawie nikt tu nie mówił po angielsku, więc gdy próbował częstować rozmówców jednym ze swoich prześmiewczych żarcików w odpowiedzi słyszał jedynie: "Que? Que?"****
Powoli zaczynało doprowadzać go to do szału. Pochodził z Londynu, więc skąd miał wiedzieć, co krzyczą żołnierze, którzy go gonili? Czy naprawdę tutaj nawet kosztowanie uroków życia z zacną damą było przestępstwem?
Wiedział, że tak łatwo się nie ukryje. Był przecież charakterystyczny i z pewnością nikt z przechodniów nie wziąłby go za zwykłego, nieszkodliwego obywatela. Gdyby to chodziło jedynie o odzienie mógłby coś na to zaradzić- zrzuciłby białą, bufiastą koszulę wpuszczoną w skórzane spodnie oraz skórzaną kamizelkę, wysokie kozaki i brązowy, wysłużony płaszcz. Z bólem serca pozbyłby się nawet trójkątnego, skórzanego kapelusza (ukryłby go zapewne w jakimś trudno dostępnym miejscu i wrócił po niego, gdy tylko byłoby to możliwe) i czerwonej bandany, która przepasała jego włosy. Narzuciłby na siebie jedne z rzeczy, które suszyły się na sznurach przed domami, które notorycznie mijał i w mig stałby się anonimowym mieszkańcem miasta.
Niestety nie chodziło jedynie o ubiór.
Gdyby miał się upodobnić do któregokolwiek z tubylców w pierwszej kolejności musiałby zgolić swoje czarne sięgające ramion dredy i brodę zaplecioną w warkoczyki. Musiałby się pozbyć wszystkich koralików, zdobiących włosy i węglowych kresek spod oczu. Musiałby zwalczyć swoje zamiłowanie do rumu i skończyć ze swoim słynnym, chwiejnym krokiem. A już z pewnością musiałby przestać uciekać wyrzucając ręce i nogi do góry i krzycząc w panice jak opętany.
Odgłosy wystrzału były coraz bliżej. Na ulice wylegli ludzie, z przerażeniem obserwując rozwój wydarzeń. Mężczyzna pobiegł na przełaj przez skwer przydrożnej zieleni i wrzasnął, gdy kolejny pocisk przeciął powietrze tuż koło jego ucha. Trafił w jednego z obserwatorów, który padł na asfalt bez życia. Do odgłosów pogoni dołączył wrzask i szloch kobiety, która przytuliła do siebie ciało przypadkowej ofiary. To na moment odciągnęło uwagę pozostałych gapiów od uciekiniera. Nie zauważyli jak ten przeciął główny plac rynkowy, przecisnął się pomiędzy dwoma budynkami i w ciemnościach zderzył się z czyimś ciałem.
Ach! — jęknął, lądując na ziemi. Roztarł obolałe czoło i spojrzał na swojego potencjalnego oprawcę z mieszaniną strachu, fascynacji i niezdrowego zainteresowania.